wtorek, 31 stycznia 2012

Wykształcenie wyższe

Bardzo logicznym jest, że produkty konsumpcyjne mogą podlegać modzie. Kto nie chce mieć najszybszego kompa, najnowszych gier, ekstra ciuchów, że o wypasionym telefonie nie wspomnę.

Ale edukacja? Zdobywać kolejne dyplomy, bo to jest trendy? Totalny absurd.
Wszystkiemu winny... właściwie kto? Pracodawcy, bo chcą mieć kumatych pracowników, którzy sami będą działać, a nie czekać aż strzeli bat? Pracownicy, bo chcą mieć lepsze stanowiska, płace, życie...?
Społeczeństwo doprowadziło do takiego absurdu, że każdy idzie na studia. Głupi jest jak but, więc uczelnia go przepycha, żeby tylko statystyk nie psuć (bo jeśli na uczelni trudno o dyplom to się ją omija z daleka). Sam dyplom to kpina - prace pisze się w ciągu miesiąca, bo promotorom nie chce się zmuszać studentów do pisania (uciekną ze strachu...?) a potem napisany na ostatnią chwilę gniot ląduje u recenzenta i koniec końców student broni czegoś. Jak temu zapobiec? Publikować prace w internecie! Teraz potencjalni pracodawcy zaglądają w każdą dziurę żeby zdobyć informacje o potencjalnych pracownikach, wiec dlaczego by nie rzucić okiem w pracę obronioną na 5?
Po studiach dziwy, że płacić nie chcą i wymagają czegoś o czym biedny absolwent nie ma zielonego pojęcia (choć w suplemencie ze 12 przedmiotów wskazuje, że jest ekspertem w tej dziedzinie).
Co więksi farciarze (a może frajerzy...?) zostają, by uczyć następne pokolenia studentów czegoś o czym sami niewiele wiedzą.
Najlepsi z najlepszych to eksperci od zarządzania wszelkiej maści. Ludzie, którzy teorię mają w paluszku, wiedzą wszystko o zarządzaniu przedsiębiorstwami, ludźmi i czasem. Ci, którzy nigdy niczego nie realizowali, ale wiedzą najlepiej. Czują się lepsi od wszystkich innych (których de facto mają gdzieś), krzyż noszą dumnie, a na fejsbuku brakuje im tylko przynależności do grupy "obciągam proboszczowi", bo do wszystkich pozostałych już należą...
Jaki jest sens pisania prac magisterskich, skoro większość z nich to kopia, kopii. Promotor daje studentowi czyjąś pracę magisterską i mówi "pan tak napisze". Praca napisana na podstawie jednej tylko pozycji literatury ma w bibliografii ze 40, bo tak każą. Jaki jest tego sens?
Do czego dążymy? Chyba tylko do tego, że ostatecznie wyodrębni się grupa inżynierów, która będzie produkowała sprzęt (kosztem własnego życia osobistego) i grupa debili, którzy będą przerzucać towar na półkach w Tesku (bez urazy dla wszystkich "nie-kierowników") w oczekiwaniu na wypłatę, która pozwoli im nabyć nowe modne produkty i odmóżdżyć się jeszcze bardziej.
A w międzyczasie będą sprzedawać dzieciom tanie frazesy pokroju "ucz się synku, żebyś nie skończył jak tatuś" ( magister kabały, zaskoczony, że nie ma dlań kierowniczego stanowiska)...

Przypomniał mi się nagle tytuł eseju, jaki pisałem w gimnazjum: Quo Vadis, Szkoło!?