poniedziałek, 9 lutego 2015

Ile jest warte życie?

Nie wiem jak Twoje, ale moje około 2000 złotych.


Mniej więcej tyle miałem na koncie w banku w 2008 roku, kiedy odbywałem służbę wojskową. I tylko ta kwota powstrzymała mnie od popełnienia samobójstwa. Pomyślałem, że szkoda żeby przepadła, albo żeby rodzina miała problem z jej odzyskaniem, bo nikt nie miał upoważnienia do konta.

Gdybym mógł cofnąć czas, to bym się nie zawahał i zastrzelił przy pierwszej okazji, a tych nie brakowało.

Wtedy postanowiłem poczekać do przepustki i wykonać przelew. W czasie przepustki zalogowałem się do jednej z gier, w jakie w tamtym czasie grałem. W grze spotkałem kolegę z liceum. Od słowa do słowa, okazało się, że jego dziewczyna zrezygnowała ze studiów za granicą i zaczyna nowe w Polsce. Namawiał mnie, żebym poszedł na takie same, a nie będę miał problemów z notatkami. Poszedłem, ale ostatecznie na inną uczelnię.

Myśli o samobójstwie poszły w odstawkę. Tak, tylko w odstawkę, bo one prawdopodobnie nigdy mnie nie opuszczą.

Pojawiły się dawno, kiedy poszedłem do gimnazjum. W chwili, kiedy piszę ten post mam skończone 27 lat i wciąż są ze mną... Śmiało mogę stwierdzić, że myśli o śmierci są częścią mojego życia.

Od zawsze byłem typem samotnika, introwertyka, osobą nieśmiałą (w ujęciu fachowym - coś pomiędzy osobowością schizoidalną a unikową). Nigdy nie czułem się dobrze w towarzystwie, ale od czasu gimnazjum zacząłem odsuwać się coraz bardziej na bok. Towarzystwo na jakie skazała mnie szkoła było dość typowe - papierosy, alkohol, w późniejszym okresie seks, to wszystko co ich interesowało. A mnie nie, dlatego na lekcjach skupiałem się na nauce, a czas wolny spędzałem z dala od dymu tytoniowego.

Zawsze wydawało mi się, że jeśli skupię się na nauce to skończę jakieś studia, znajdę pracę i pomyślę o rodzinie. Nie zauważyłem tylko, że brakuje mi podstawowych umiejętności interpersonalnych, bo nie miałem ich z kim przećwiczyć. A może raczej nie chciałem...

Dziś widzę, że wszystko to guzik warte. Studia może i są przydatne, ale bardziej przydatna jest osobowość nastawiona na ludzi.

Nigdy nie byłem fighterem. Żyłem na minimum - robiłem co musiałem. Nie robiłem tego co chciałem, bo... nie chciałem niczego robić. Bez zainteresowań, bez hobby, bez przyjaciół...

Dziś tego ostatniego najbardziej mi brakuje. Kogoś z kim można porozmawiać, napisać maila, wysłać smsa...

Jedyne co trzyma mnie przy życiu to książki Martina Seligmana i Nicka Vujicica, choć coraz częściej zaczynam negować wszystko, co w nich piszą.

Może i jest prawdą stwierdzenie "Dopóki żyjesz, wszystko jest możliwe" ale powtarzanie tego jak mantry w niczym nie pomoże.

Zastanawiam się czasem, co powinienem zrobić, a czego do tej pory nie zrobiłem. Na czele listy jest prawo jazdy. Nie było mi potrzebne, więc nie widziałem powodu, by marnować pieniądze. Teraz widzę to inaczej - prędzej czy później odbiorę sobie życie, więc każde pieniądze zainwestowane w siebie to pieniądze może nie wyrzucone w błoto, ale na pewno zakopane w ziemi.

Miałem kiedyś marzenie: chciałem zachorować na jakąś ciężką postać raka. To byłoby wystarczającym powodem do samobójstwa i nikt nie dziwiłby się, nie pytał: dlaczego...? Niestety - marzenia się nie spełniają.

Marzyłem też o spotkaniu kogoś, z kim mógłbym się związać i spędzić życie. Powtórzę więc jeszcze raz - marzenia się nie spełniają. Nikt nigdy mnie nie przytulił, nie spojrzał w oczy i nie powiedział, że cokolwiek do mnie czuje, że cokolwiek dla niego znaczę... Czy jest jakakolwiek szansa, że to się zmieni? Nie.

W tej chwili szukam pracy. Poprzedniej szukałem dziewięć miesięcy, pracowałem dziesięć. Już nie mam złudzeń - chyba prędzej znajdę śmierć, niż pracę.